Prawie cały pokój zawalony jest rzeczami wyniesionymi z łazienki, kuchni i przedpokoju (brzmi dziwnie, ale i układ mojej kawalerki jest dziwny - do łazienki wchodzi się przez kuchnię). Koty jakoś opanowały sztukę stoickiego spokoju i nie buszują w pudłach i torbach, z czego jestem dumna i za co jestem ogromnie wdzięczna.
Do tego wszystkiego Kira jeszcze przechodziła rujkę. Biedna wymęczyła się potwornie, bo choć Ildefons instynkt samca posiada, to jednak nie ma tej energii i zapału, co "jajeczne" kocury. Więcej frajdy sprawiał mu chyba fakt, że kocica sama podkładała się pod zęby, czyli otoczka, niż coitus sensu stricte.
Taki obrazek w moim domu jest rzadko spotykany, oba koty spokojne, blisko siebie, jeszcze się dotykają... Mimo możliwości uprawiania bezpiecznego seksu w domu (no ale ile można, pod koniec rujki Ildefons cierpiał na przewlekłą migrenę i już nawet nie korzystał tak chętnie z "pieszczot" zębami), Kira przez większość czasu była wybitnie zdegustowana.
Ildefons natomiast, mając dość jej wycia, a jednocześnie ograniczone możliwości ucieczki, właził na biurko i tylko sprawdzał, czy Kira śpi i czy będzie miał choć sekundę spokoju:
W marcu, jak będzie ciut cieplej, będzie (bo jest w planach) większe mieszkanie (i możliwość odizolowania bydlątek od siebie nawzajem) i będzie akcja sterylizacyjna, Mały Dieselek zostanie pozbawiony jajników. Czasem nachodzą mnie myśli w stylu "jaka szkoda, że Ildefons się nie rozmnoży, nie przekaże genów Wunder-Kota", a już niesamowite powinny być dzieci jego i Kirencji, ale nie piszę się na wychowywanie potomstwa mojego bydełka. Ani na kocie siki na kołdrze. Ani na wycie na oknie.
Będą bezdzietni, trudno. Dwa koty w zupełności mi wystarczą. I tak są cudne, kochane i wspaniałe.