wtorek, 11 stycznia 2011

Rrrr - rujka i remont

Mamy z kotami na głowie remont. Mimo że mieli robić tylko łazienkę, mamy dziury w ścianie pokoju:


Prawie cały pokój zawalony jest rzeczami wyniesionymi z łazienki, kuchni i przedpokoju (brzmi dziwnie, ale i układ mojej kawalerki jest dziwny - do łazienki wchodzi się przez kuchnię). Koty jakoś opanowały sztukę stoickiego spokoju i nie buszują w pudłach i torbach, z czego jestem dumna i za co jestem ogromnie wdzięczna.

Do tego wszystkiego Kira jeszcze przechodziła rujkę. Biedna wymęczyła się potwornie, bo choć Ildefons instynkt samca posiada, to jednak nie ma tej energii i zapału, co "jajeczne" kocury. Więcej frajdy sprawiał mu chyba fakt, że kocica sama podkładała się pod zęby, czyli otoczka, niż coitus sensu stricte.


Taki obrazek w moim domu jest rzadko spotykany, oba koty spokojne, blisko siebie, jeszcze się dotykają... Mimo możliwości uprawiania bezpiecznego seksu w domu (no ale ile można, pod koniec rujki Ildefons cierpiał na przewlekłą migrenę i już nawet nie korzystał tak chętnie z "pieszczot" zębami), Kira przez większość czasu była wybitnie zdegustowana.


Ildefons natomiast, mając dość jej wycia, a jednocześnie ograniczone możliwości ucieczki, właził na biurko i tylko sprawdzał, czy Kira śpi i czy będzie miał choć sekundę spokoju:


W marcu, jak będzie ciut cieplej, będzie (bo jest w planach) większe mieszkanie (i możliwość odizolowania bydlątek od siebie nawzajem) i będzie akcja sterylizacyjna, Mały Dieselek zostanie pozbawiony jajników. Czasem nachodzą mnie myśli w stylu "jaka szkoda, że Ildefons się nie rozmnoży, nie przekaże genów Wunder-Kota", a już niesamowite powinny być dzieci jego i Kirencji, ale nie piszę się na wychowywanie potomstwa mojego bydełka. Ani na kocie siki na kołdrze. Ani na wycie na oknie.

Będą bezdzietni, trudno. Dwa koty w zupełności mi wystarczą. I tak są cudne, kochane i wspaniałe.



A tak przy okazji - H00288 - ten kod trzeba wysłać, jeśli chce się zagłosować na blog "Kocie Przypadki" - numer to 7122 ;) Dochód przeznaczony będzie na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych. Będzie mi też niezwykle miło :)

czwartek, 30 grudnia 2010

Nigdy nie zrozumiem moich kotów

Albo się tłuką, albo ignorują... Czasem bawią się razem, ale raczej chcąc sobie zabrać zabawkę, a nie działać wspólnie.

Leży sobie Kirencja na łóżku, spokojnie. Usłyszałam trzeszczenie wersalki, znaczy wlazł na nią Ildefons. Kątem oka zaobserwowałam, co następuje.

Ildefons położył się NA Kirze, przywalił ją swoim cielskiem i zaczął wylizywać jej mordkę i łapy. Ta zaczęła się bronić, ale niczym nie zrażony Klusek dalej czyścił jej uszka i inne części ciała, do których miał dostęp, lizał ją też po łapkach, którymi próbowała go pacnąć. W końcu Mała się wywinęła - myślałam, że to jest moment rozpoczęcia mordobicia, ale nie - usiadła naprzeciwko Ildefonsa, oparła się łapami na jego łopatkach i zaczęła wylizywać uszy jemu - co jakiś czas łapiąc za nie zębami i przeżuwając (ale nie mocno, śladów mu nie porobiła). Przejechała jeszcze kilka razy jęzorem po jego nosie - i dopiero wtedy mu przywaliła.
Ale i ta walka była jakaś niemrawa, kilka pacnięć i Ildefons odszedł. Żadnego kwiku, płaczliwego "mamo, on mnie bije", próby zwalenia z łóżka i zagonienia w jakiś ciemny kąt.
Czyżby kotki miały zamiar się w końcu ucywilizować? Już nawet zdarza im się sypiać blisko siebie, nauczyły się też, że miski są dwie i Kira już nie odgania Ildefonsa tak intensywnie od żarcia.

Nadal okazują sobie wzajemną wyższość - Ildefons z pogardą patrzy na walkę Kiry z manicurem, Kira nadal wystawia grzbiet do czesania, kiedy on histeryzuje na widok szczotki. Ale mimo wszystko są do siebie jakoś przyjaźniej nastawieni. Uff.

niedziela, 19 grudnia 2010

Dobranoc?


Dałam bydlątkom jeść i kiedy jeszcze zajęte były konsumpcją, wskoczyłam pod kołdrę.
Pierwsza przyszła Kira. Nie przejmując się w ogóle pojęciem kociej gracji, zwinności czy delikatności, z rozmachem wskoczyła mi na plecy (albowiem próbowałam zasnąć na brzuchu), ułożyła się na mojej łopatce, jak zwykle w takich przypadkach, po czym zaczęła tuż koło mojego ucha oblizywać sobie mordę, głośno mlaskając na wspomnienie kolacji. Po czym przysunęła swój ryjek jeszcze bliżej i głęboko beknęła, posyłając w stronę mojego nosa smród puszkowego żarcia z makrelą. Od razu mi przypomniała, czemu staram się nie kupować kotom dań rybnych.
Nic to, jak tylko uzewnętrzniła się olfaktorycznie, z równą gracją i delikatnością zeskoczyła ze mnie. Nie cieszyłam się długo ciszą, spokojem i świeżym powietrzem. Przylazł Ildefons. Tylne łapy co prawda zostawił na podłodze, ale przednimi oparł się na łóżku tuż przy mojej twarzy. Nachylił się, wyciągnął w moją stronę, liznął mnie po nosie po czym, co było do przewidzenia, beknął makrelą.
Nim odzyskałam oddech, mościł się już w moich nogach i zabierał za wieczorną toaletę. Sądząc po ruchach kota, badał organoleptycznie, czy nic mu przypadkiem między tylnymi łapami nie odrosło. Na plecach zaś siedziała mi Kira, chudą dupką odwrócona do mnie, z natężeniem wpatrująca się w Ildefonsa. Musiał ją swoim nieobyczajnym zachowaniem obrazić, bowiem manifestowała swoją niechęć szybkimi ruchami ogona... co i rusz pacając mnie nim w ucho.
Ildefons w końcu potwierdził ciągły brak jąder i z ciężkim westchnieniem ułożył łeb na zgięciu mojego kolana, a Kira, ciągle zdegustowana, obróciła się i w końcu ułożyła w klasycznej pozycji na mojej łopatce, tuż na skraju kołdry i, jak na damę przystało, jęła metodycznie czyścić białe skarpetki przednich łap. Jako że Mały Dieselek jest kotem, który się nie ogranicza, po dokładnym wylizaniu prawej łapy, hojnie przejechała językiem po mojej gołej skórze. Jak reaguje przysypiający człowiek na szurnięcie papierem ściernym po plecach, możecie sobie wyobrazić. Rozbudziłam się natychmiastowo, co sprawiło, że poczułam, jak drętwieje mi ręka. Powolutku, milimetr po milimetrze przesuwałam ją po poduszce tak, żeby kociątko się nie spłoszyło i mogło dostosować balans chudego ciałka, aby nie zlecieć. Mimo wszystko obraziło się i zeskoczyło ze mnie. Zasnęłam, zanim wróciła.


A tu prezentuję różne pozycje i miejsca wybierane przez moje kociątka do spania w ciągu dnia:



Kira na łóżku w pozycji krewetki


Kira pod kaloryferem


Kira w pozycji "odwrócony Superman"


Ildefons wtulony w moje spodnie


Ildefons na poduszce, w pozycji bardzo dziwnej


Najlepszy środek nasenny - wąchanie własnej stopy?


czwartek, 2 grudnia 2010

Zabawka

Kupiłam bydłu nowy żwirek, o wiele tańszy. Zobaczymy, czy uda mi się na kocich siśkach zaoszczędzić, czy jaśnie państwo zbojkotuje firmę "Miau Miau" i zażąda powrotu "Benka"... Mówią, że opieka nad zwierzętami uspokaja. Chyba nie są to słowa nikogo, kto z zapartym tchem czekał, czy nowa zawartość kuwety zostanie przez koty zaakceptowana...

Wraz ze żwirkiem, kupiłam bydłu nowe myszki, z tych tańszych - nie ma sensu wydawać fury kasy na coś, co za pół godziny straci ogon, za kolejne 30 minut - uszy i oczy, a za następną godzinę zostanie wepchnięte pod któryś z mebli i zapomniane. Mysza jest ciut za mała, jak się naocznie i "nausznie" przekonałam, najpierw słysząc, a potem widząc charczącego Ildefonsa, któremu z gęby wystawał tylko ogon tejże myszy. Na szczęście bez mojej interwencji kot zabawkę wypluł i teraz już uważa, żeby nie wziąć jej w paszczę za głęboko. Jednakże, w związku z tym incydentem, pół łóżka mam już w kociej ślinie (wszech i wobec wiadomym jest, że najlepszym miejscem do zabawy kocią myszą jest moja wersalka - któregoś dnia obudziłam się, bo mi niewygodnie było - w pościeli znalazłam, uwaga, osiem sztuk kocich zabawek w różnym stadium rozsypki - bez ogonów, bez uszu, bez oczu, albo same smętne futerka, bez wypełnienia - te koty kochają najbardziej).
Figury akrobatyczne wyczyniane przez Kluska nadają się na para-olimpiadę. Leci toto z myszą w zębach, po czym ją gubi. Zauważył, że mu szczęka kłapnęła, więc usiadł (w biegu). Na myszy. Szukał pod brzuchem, nie znalazł, podniósł jedną nogę, potem drugą nogę, w końcu przewrócił się na biodro i pod samą dupką wymacał zabawkę. Złapał w zęby i od razu upuścił. Tym razem podkręcona mysza wylądowała jakieś pół metra od kota. Zanim jej nie znalazł, widziałam w jego oczach trwającą jakieś 5 sekund bezdenną rozpacz...
Kira łazi za Ildefonsem i patrzy zafascynowana. To kot, który uczy się przez obserwację, więc niemal słyszę, jak te dwa kółka zębate między małymi uszami obracają się z trudem - a za chwilę zabierze Kluskowi myszę i sama zacznie ćwiczyć. I tak jest nieźle, na początku w ogóle się nie potrafiła bawić.

wtorek, 30 listopada 2010

Wypłosze jesienne

Teraz na parapecie zalega warstwa śniegu, nawiana wichurami mimo okapu balkonu piętro wyżej - Kira odmawia wyjścia z domu, Ildefons się wręcz wyrywa. Do tego stopnia, że wzięłam go na spacer. Zdjęć na razie nie ma, ale na pewno się pojawią.
Wkleję na razie ostatnie zdjęcia jesienne, te na parapecie. Oba wypłosze zrobiły takie miny, że można się ich przestraszyć ;)

Potwory dwa


Wypłoszowata Kira


Książę udzielny, obrażony jak zwykle bez powodu.



poniedziałek, 22 listopada 2010

czwartek, 18 listopada 2010

Miłość


Czym jest futrzasta miłość?

  • Nie tylko wyciem pod drzwiami i histerią, kiedy Pańcia wejdzie do domu - NATYCHMIAST mnie głaszcz, bo mi było TAK STRASZNIE źle bez Ciebie! Nie ma szans na zdjęcie kurtki, na odłożenie torebki, na pójście do łazienki. GŁASZCZ.
  • Nie tylko władowywaniem się na biurko w najmniej odpowiednim momencie i domaganiem się pieszczot, BO TAK, bo się kotku chce, co łączy się z naciskaniem tłustym tyłkiem spacji albo słowotwórstwa za pomocą łap.
  • Nie tylko chodzeniem i jojczeniem, zagadywaniem, opowiadaniem każdej kociej nowości.
  • Nie tylko ciszą i posłuszeństwem, przychodzeniem na każdy gwizd i niezwykłą karnością (dwie próby łażenia po lodówce, dwie próby łażenia po szafie, jedna próba wskoczenia na pawlacz - po obsobaczeniu kocica więcej nie próbuje).
  • Nie tylko wpychaniem się na kolana, kiedy człowiek siądzie na kanapie.


Kocia miłość, proszę państwa, ta rozczulająca i wspaniała jest wtedy, kiedy człowiek zmęczony, zdołowany i pozbawiony weny twórczej siedzi lub leży, roniąc rzewne łzy, a kot wskakuje na biurko czy łóżko i mrucząc sam z siebie zagląda człowiekowi w oczy, tuli się i zlizuje to, co człowiek wypłacze.
Kocia miłość to bezwiedne, wykonywane przez sen, otulenie kotem ręki, która go głaszcze. Oba moje koty, głęboko śpiące, owijają się dookoła ręki i śpią dalej. Nadmienię, że mojej ręki. Inni ludzie po prostu koty budzą.
Kocia miłość to kot wtulony w ludzkie nogi, obejmujący łydkę łapami niezależnie od ruchów tej łydki pod kołdrą (zjeżdżaj, bydlę, gorąco mi!).
Kocia miłość to drugi kot kurczowo wtulony w moją dłoń. Z reguły na dobranoc robimy przekładańca - ja, kocia łapa, moja ręka, kocia łapa, moja ręka, koci łeb. Czasem jest ciut inaczej: ja, moja ręka, kot, moja ręka. Kociątko mruczy jak najęte, obejmując małymi łapkami moją dłoń. Gdy jednak chcę zabrać rękę choć na chwilę (ot, aby się podrapać na przykład), kocica przenosi na nią cały ciężar ciała i mocniej trzyma łapkami.

Kocia miłość to absolutna ufność obu kotów - może im się nie podobać czesanie czy obcinanie pazurków, mogą się nawet po kąpieli zmienić w bardzo puchate personifikacje urażonej godności osobistej - i tak przyjdą, kiedy się je zawoła. Bo kocia miłość to czyste pragnienie miłości.